Psy i przyjemności domowego życia
Szef spóźnia się zawsze. Chociaż chyba należałoby uznać, że nie spóźnia się nigdy, tylko wyznacza sobie różne godziny rozpoczęcia pracy. W sytuacjach, kiedy ja się spóźniam do pracy, a jest to zjawisko tak rzadkie, że powinno się znaleźć w ciekawostkach przyrodniczych w National Geographic, Szef już jest w biurze. Zupełnie jakby wiedział, że tego dnia akurat liczne zbiegi okoliczności powstrzymają mnie od przybycia na czas. Że wstanę z brudnymi włosami, które wymagają natychmiastowej ingerencji szamponu, że na przejeździe będę podziwiać najdłuższy pociąg towarowy w historii polskiego transportu kolejowego, że suma czasu spędzonego na czerwonym pozwoliłaby na poznanie historii Burkina Faso no i oczywiście, że policja urządzi poranek trzeźwości. A ja rano wyglądam zupełnie nietrzeźwo, więc zawsze jestem do kontroli.
Po pokonaniu zawrotnego dystansu siadam na kanapie, otwieram komputer i pach! jestem w pracy. Natychmiastowa teleportacja. Ale nie do końca, bowiem - i tu zaczyna się właściwy temat - od 3 miesięcy jestem współwłaścicielką psa typu szczeniak, marki trudnej do określenia, ale z pewnością Made in Poland. Pies jest w pełni bio i bez glutenu, więc mogłyśmy go spokojnie przygarnąć. To zdrowej podejście do życia psa jest bardzo ważne w naszym domu, ponieważ pierwszy pies ma uczulenie na mięso i wymaga używania karmy wegańskiej. Szczeniak to nie to samo, co siedmioletnia goldenka. Tego dowiedziałam się już jakiś czas temu, właściwie niemal od razu po przytarganiu tej kupki szczęścia ze schroniska i posprzątaniu pierwszych 20 kup i 50 kałuż sików. Rozkoszne jest posiadanie szczeniaczka. Tak bardzo, że na samą myśl mam w brzuchu motylki, choć całkiem prawdopodobne, że to nie motylki tylko śledzio-piranie zombie pragnące przejąć kontrolę nad światem.
Ale to nie jest byle jaki pies, to jest pies bohaterski, więc postanawia nie żegnać się jeszcze z życiem i po raz drugi próbuje z tym śmietnikiem. Ale i tym razem całe zło tego świata (czyli ja) staje mu na drodze i wie, że już jest zgubiony, że to koniec psiego dzieciństwa. I byłby pewnie umarł z tego żalu, gdyby nie sznurek, który mu błysnął przed nosem milionem zapachów pozostawionych tam jego paszczą przez te wszystkie dni pobytu w nowej rodzinie. I są tam zapachy kupy (którą zjadł kilka razy) i zwymiotowanego jedzenia, które zdążył zjeść i mnóstwo innych, które tworzą mieszankę tak cudowną dla jego psich nozdrzy, jak pachnidło stworzone przez mistrza Grenouille.
Po porządnym przeżuciu każdego centymetra sznurka, udaje mu się odmemłać kawałek i jest to moment, kiedy jednocześnie rozpiera go radość i przepełnia strach, bo on już wie. Albo może widzi nawet, jeśli posiada kąt oka, że ja przy tym jego pierwszym mlasku zwycięstwa nad materią sznurka wybijam się z pozycji siedzącej, niczym kanapowy ninja-zbawiciel i rzucam się na niego, rozwieram tą obślinioną paszczękę w poszukiwaniu jego zdobyczy. I chociaż umie już ukryć zdobycz pod językiem i żonglować nią niczym artysta z Cirque du Soleil, to wie, że i tak ulegnie i straci najpyszniejszy kłębek nitek, jakie kiedykolwiek miał w pysku.
Umazana psią śliną odczuwam satysfakcję z uratowania, po raz kolejny, życia mojemu małemu kudłatemu synkowi, który właśnie obraził się na śmierć i dalej jeszcze memła ten sznurek, ale już jakby bez pasji i bez wigoru. Ot, pieskie życie. Ale szybko mu to obrażenie się przechodzi i wpada na pomysł, że przecież wszystkie nieszczęścia tego padołu łez można przegnać przytulając się do pańćki. Jest jednak warunek, musi być to przytulenie holistyczne i totalne, wymaga także głębokiego patrzenia w oczy. Więc Benton rusza w moją stronę nie bacząc na drobne przeszkody w postaci myszy, kabli, czy komputera w ogóle. Prawą łapą udaje mu się napisać pierwsze w życiu słowo na komputerze, które brzmi „qweaf”, a lewą wyłącza dokument, nad którym pracowałam od 3 godzin, oczywiście nie zapisawszy go wcześniej.
Widząc mój entuzjazm przytula się całym swoim psim jestestwem do mnie i gdyby tylko umiał, powiedziałby: „Oto jestem, możesz mnie kochać!”. A potem jest 8:09 i naprawdę muszę wstać i zrobić sobie kawę.
0 komentarze: