Jak przypieprzyć komuś zdrapką?

17 grudnia 0 Comments


Kieras od miesiąca nie kupuje zdrapek. Serio, odkąd zaczęła wygrywać przy każdym jednym drapaniu - uznała, że mało w tym hazardu, adrenalina już nie skacze i ogólnie lepiej przerzucić się na jakiś inny sport ekstremalny, na przykład gotowanie. I wszystko było super fajnie, przytyłam nawet trochę, co zawsze mnie cieszy, bo zwiększa szanse na przeżycie zimy, ale - wiadomo - do czasu. A konkretnie to do czasu, kiedy przyszedł do mnie św. Mikołaj. Nie byłam jakaś specjalnie grzeczna, ale okazało się, że Kieras był i z tej miłości przeokrutnej do mnie przebłagał grubasa, żeby opylił jej przy okazji też jakiś drobiazg dla mnie. 

Kieras wchodzi więc do domu uśmiechnięty od ucha do ucha, bo tym razem wrócił z najprawdziwszym, najbardziej niespodziewanym i nieoczekiwanym prezentem. A trzeba wam widzieć, że Kierasy najbardziej na świecie, poza kupowaniem, uwielbiają dawać prezenty. Więc dzierży go dumnie w dłoniach i mnie też już radość rozpiera i unoszę się nad ziemią, trzepoczę skrzydłam, jak mały elfik, ptaki siadają na parapecie i śpiewem swym opiewają tę wspaniałą chwilę. Opakowanie jest podłużne, czerwone i wąsate, żeby było wiadomo od kogo to jest. No to otwieram i wyjmuję z niego…

Zdrapkę. No wiadomo, Kieras to jest super zmyślny, połączyła swoją miłość do gier losowych i dawania prezentów, a na dodatek wciągnęła do spisku grubego jegomościa, co zamiast koni mechanicznych ma renifery. I serio to wciąż wspaniałe i słodkie i ogólnie to już totalnie ostatnio awansowała z Kierasa na Cu-Kierasa, ale… ale ja nigdy nie wygrywam w grach losowych. Ja nie mogę nawet spojrzeć na kupon, bo już go trafia przekleństwo pustki finansowej. A teraz to ja tą zdrapkę własnymi rękami wyjęłam z opakowania. 

Więc już wiem, totalnie jestem przekonana, że to będzie pusty los, że właściwie to nie ma po co podejmować wysiłku drapania, bo to przecież kalorie można spalić i zaprzepaścić cały ten trud zbierania tłuszczu na zimę. Ale Cukieras jakiś taki pewny siebie i mówi: „drap, drap - to jest najfajniejsza zdrapka ze wszystkich”. 

No dobra, to oczywiście na te słowa nowa nadzieja we mnie wstępuje. Nie ważne doświadczenie z trzydziestu lat drapania i losowań lotto, gdzie zawsze zero, nul, aż dziwne, że nie trafiałam pól z napisem - „tak bardzo nie wygrałaś, że musisz nam oddać wątrobę”. Nie ważne, że nawet pod kapslami Tymbarka hasło dla mnie brzmi: „może innym razem Ci się poszczęści”. Przekreślam te wszystkie złe obrazy własnego niefarta i drapię jak renifer w poszukiwaniu chrobotka. 


Po zdrapaniu trzydziestu pól, czyli sprawdzeniu trzydziestu (sic!) szans na wygraną Cukieras stoi blady i próbuje zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. I jestem pewna, że to co potem następuje miało mnie pocieszyć, jednak wychodzi to mniej więcej tak, że Kieras stwierdza: „Nie wierzę, u nas w sklepie każdy, kto kupił tę zdrapkę, coś wygrał…” 

Psy, kobiety, grafika i psychoanaliza, czyli mieszanka wybuchowa.

0 komentarze: