Mogę i na kolanach, czyli jak uniknęłam łagrów

21 października 3 Comments


Od rana w biurze miałam tak podły nastrój, że Dennis musiał mnie trzykrotnie kawą ratować. On się zawsze martwi, jak jestem nie w humorze, gdyż to się u mnie dzieje zawsze tak bardzo, że grozi śmiercią (moją) lub kalectwem (kogoś, kto się do mnie zbliży). A wiadomo nie od dziś, że Dennis jako psychopatyczny morderca nie lubi jak ktoś sobie, ot tak, umiera bez jego ingerencji. Czyni go to najlepszym pocieszycielem w obrębie biura, a być może i nawet całej dzielnicy. 

W każdym razie, kiedy druga kawa nie pomogła, kolega morderca zapytał, czemuż ach, czemuż tak mi źle tego dnia. I chociaż zazwyczaj odpowiedź na to pytanie jest dłuższa niż mój dzień pracy, to jednak dziś wyjątkowo zawierała się w dwóch słowach. Słowach, których nie należy wypowiadać, jeśli nie chce się zburzyć miru domowego, bowiem budzą powszechny niepokój, niechęć i obrzydzenie. No to teraz już wszyscy się domyślają, że chodzi o „urząd skarbowy”. 

Tak, dziś właśnie przypadł ten dzień, kiedy już dłużej nie mogłam unikać wizyty w miejscu, gdzie nawet największy cwaniak musi mieć bieliznę na zmianę a w podłodze są drzwi do piekła, bo czasem Szatan przychodzi na korepetycje. Cały mój zły humor wynikał właśnie z tego unikania. Bo ja jestem taka mądra teoretycznie, a praktycznie to na przykład przegapiłam termin zapłaty podatku o romantycznej nazwie PCC-3. 

Wszystko zaczęło się od zakupu Czarnej, wiadomo - miłe złego początki. Potem to ja byłam przekonana, że mam miesiąc na uiszczenie opłaty memu ukochanemu państwu za to, że pozwoliło mi na swoim terenie z innym obywatelem dokonać wymiany przedmiotowo-pieniężnej, czyli adoptować auto. No a jak już minął ten miesiąc, to sprawdziłam internety mając nadzieję, że jednak mam na tę czynność więcej czasu i mogę sobie jeszcze trochę pounikać. I wtedy się okazało, że faktycznie to nie jest miesiąc, tylko czternaście dni. Czyli, że jestem w Czarnej… 

Na szczęście w tychże samych internetach wyczytałam, że jest nadzieja, bowiem moje kochane państwo, gdzie miłość do samobiczowania się i leżenia krzyżem jest narodową tradycją, może powstrzymać się od wymierzenia mi kary publicznej chłosty i zsyłki do łagrów, jeśli złożę na siebie donos i z całego serca przeproszę, obiecując poprawę. I to się moi drodzy nazywa „czynny żal”. Tak, zupełnie serio. 

Czynny żal to w sumie taka spowiedź, tylko nie przez kratki a oko w oko z urzędnikiem, który patrzy, czy my ten żal na pewno mamy, czy łzy w oczach są prawdziwe, a postawa skruchy odpowiednio krucha. Czyli, że w sumie to trudniejsze od spowiedzi, ale za to w przypadku pozytywnego rozpatrzenia - daje natychmiastowe benefity, a nie jakieś tam odległe życie po życiu. Przez benefity rozumiem tu ulgę, którą czujemy, gdy uda nam się uwolnić przytrzaśnięty framugą palec. Pod warunkiem, że framuga jest z metalu, a drzwiami ktoś trzasnął. 

Trochę mi się dziś przez to ciężko było skupić na pracy, bo cały czas myślałam, jak ten mój czynny żal wyrazić. Ściągnęłam sobie nawet taki specjalny druczek, gdzie napisałam, jaki to grzech śmiertelny i zdradę stanu popełniłam poprzez zaniechanie wpłaty sześćdziesięciu złociszy na poczet potrzeb mej ojczyzny. I dalej, że przy popełnieniu wyżej wymienionego czynu nie miałam żadnych wspólników. Że to ja sama, bez namowy zawiodłam mój kraj. 

A jeszcze dalej to trzeba napisać, dlaczego. Dlaczego zapomniałam o swoim ustawowym obowiązku, dlaczego tak zbłądziłam w swoim życiu, że wolałam chodzić do pracy, a potem sprzątać w domu i co najgorsze oglądać amerykańskie seriale, zamiast ten pieniądz, co nie jest mój, tylko ojczyzny mej ukochanej, przynieść w zębach do Urzędu Skarbowego. Popełniłam czyn zabroniony i skalałam swe imię na wieki wieków. 

No i przy całej tej doniosłości czynnego żalu, jakoś trudno mi było napisać, że „zapomniałam”. Więc pół dnia myślałam nad konstrukcją werbalną, która by jakoś tak pięknie ten mój żal i motywy, które do złego doprowadziły pomogła wyrazić. Po długim tentegowaniu w głowie i dwóch konsultacjach z Szefem, który jak powszechnie wiadomo jest mistrzem wyrażania żalu (gdyż ma żonę), napisałam rzetelne uzasadnienie. Powołałam się tam na swoją nieświadomość upływającego czasu. Co poniekąd jest prawdą, bo zazwyczaj kładę się późno w niedzielę i budzę bardzo zmęczona w piątek. 

Dobra, jadę do urzędu, z namysłem i namaszczeniem. Ludzie trąbią, bo ciężko im na dwójce jechać piętnaście na godzinę. Ja mogę - mam automat. Ale że to strasznie blisko, to i tak dojeżdżam tam szybciej, niż bym chciała. Przechodzę przez ulicę z nadzieją, że może coś mnie potrąci, ale nie - pusto. W urzędzie też pusto, więc walę prosto do okienka i mówię tak: dzień dobry? (nie, że rzucam wyzwanie, tylko tak z grzeczności). A pani urzędniczka odpowiada dzień dobry i ja już wiem, że jest cień szansy na uniknięcie łagrów. 

Więc dalej mówię, że chciałabym złożyć deklarację PCC3 (co wykułam na pamięć) i jednocześnie donieść na siebie uprzejmie, iż przekroczyłam termin wniesienia opłaty, w związku z czym przepełnia mnie żal czynny 24 h na dobę. A pani z okienka mierzy mnie wzrokiem i stwierdza: „donos na siebie, tak bez mrugnięcia okiem?”. A ja, że tak, że owszem, że w sumie to ona nie widzi przez kontuar, ale ja jestem też na kolanach, bo normalnie to jestem dużo wyższa. I daję jej te dokumenty.



Pani podbija, co trzeba, kseruje i wpisuje jakieś tam swoje tajne kody, więc się jeszcze upewniam i pytam, czy wpisała, że ja na tych kolanach tu jestem. A ona, że i owszem, że to się chwali i że zaraz się wychyli z okienka upewnić, czy na pewno. Więc trochę mnie strach oblatuje, bo przecież wiadomo, że trochę z tym wzrostem nakłamałam. No i pani urzędniczka mówi żeby to było po raz ostatni, że mam obiecać. Więc ja obiecuję, bo ja zawsze jestem skłonna obiecać takie rzeczy i to nie raz. A na końcu na deser, to ta przemiła pani czyta sobie ten mój czynny żal. I zupełnie nie wiem czemu zaczyna się bardzo śmiać.


Uniewinniona!

Psy, kobiety, grafika i psychoanaliza, czyli mieszanka wybuchowa.

3 komentarze:

  1. Jest to stan bardzo przeze mnie poważany :) Gratuluję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. 59 year old Structural Analysis Engineer Magdalene Hanna, hailing from Kelowna enjoys watching movies like Claire Dolan and Gardening. Took a trip to Garden Kingdom of Dessau-Wörlitz and drives a Bugatti Royale Kellner Coupe. przekierowanie tutaj

    OdpowiedzUsuń