Czy mój pies jest katolikiem?

26 listopada 0 Comments


Cała historia ma swój początek, kiedy Benek został adoptowany. Był wtedy totalnie mały i miał wyrosnąć na ogromnego psa, co jak widać nie udało mu się prawie tak bardzo, jak mi uprawianie sportu. Miał ponoć trzy miesiące, chociaż niektórzy twierdzą, że cztery. Sam niestety nie umiał powiedzieć, ale głównie dlatego, że z liczeniem ma jakoś też nie po drodze. 

W każdym razie od małego przejawiał wyjątkową pomysłowość w kwestiach autodestrukcyjnych, a wręcz samobójczych. Ktoś mógłby powiedzieć, że to odwaga, jego wewnętrzna siła do zmagania się z przeciwnościami losu połączona z wiarą, że świat jest ze wszechmiar dobry. Bo przecież jest dobry, zwłaszcza gdy można lizać się po jajkach i cieszyć się smakiem wszystkiego, co jest w zasięgu pyska. 

Zaczęło się niewinnie od konsumpcji fragmentów skarpetek, potem już przeszło w całe skiety, do tego takie długie i zupełnie nie seksowne, co to wiadomo było, że drugą stroną nie wyjdą. Ciocie i wujkowie weterynarze nie mogli uwierzyć, że takie małe coś może zeżreć taką wielką skarpetę i dzięki temu już przy pierwszej wizycie zostaliśmy gwiazdami lecznicy. Wszyscy stażyści zaglądali do pokoju czekając, co się wydarzy. 

Ale drugi pies od początku był też uparty, więc po tym jak dostał odpowiedni specyfik mający go skłonić do oddania skarpetki tą samą drogą, którą ją wchłonął w ciągu maksymalnie kwadransa - Benio rozgościł się w gabinecie, gdzie było masę fajnych rzeczy do obwąchania i postanowił nie oddawać skarpetki (a było to jedna z moich ulubionych) przez blisko godzinę. W końcu jednak uległ, a cały personel klaskał i robił takie uuuuuuu. A Benkowski się cieszył i wszyscy go głaskali, że jest taki dzielny.

Skarpetkowy ostry dyżur zdarzył się jeszcze dwa razy. Potem był jeszcze przegryziony kabel od lampki - oczywiście takiej, która była podłączona do prądu. Fragmenty butów, klapki, worek na śmieci z zawartością, zasłonka, stoper do drzwi, pół materaca z gąbki i parę innych drobiazgów nie wartych uwagi. No ale to wszystko na szczęście bez konsekwencji, bo żołądek to pies numer dwa ma po mnie i może spokojnie ogórki kiszone popijać mlekiem waniliowym. 

Ostatnio po ucieczce na ulicę, kiedy to zatrzymał go dopiero płaski szczur, nie pierwszej już świeżości, w jego głowie zakiełkował zupełnie nowy pomysł na igranie z losem. A mianowicie Benek wyznacza sobie cel, a następnie biegnie do niego najkrótszą możliwą drogą wierząc, że nic go nie powstrzyma. Muszę tu jeszcze nadmienić, że ten pies musi mieć w głowie jakąś nietypową konstrukcję, coś jakby całe pole wiatraczków, z których każdy odpowiedzialny jest za inne działanie. Obracają się w różnych kierunkach, w tempie wskazującym na rychłe nadejście huraganu Katrina. 


W praktyce wygląda to tak. Wysiadamy z auta pod domem moich rodziców. Gapa i ja oczywiście myślimy już o tym, co jest esencją każdego rodzinnego domu, czyli o lodówce z jedzeniem. Idziemy do klatki i sobie tak marzymy, co to dzisiaj będzie do szamania. A Benkowski lata na smyczy, jak wolny elektron powtarzając w kółko: „Mogę pobiegać? Mogę pobiegać? Mogę pobiegać?” jak wypisz, wymaluj osioł ze Shreka. 



A że słownictwo mam bogate to mu odpowiadam, że nie może, nie wolno, ma przestać, ogarnąć się, siad, do nogi, leżeć i że zabiję go w końcu i sprzedam na mięso. No taki nasz typowy spacer. Tylko, że tym razem to wskutek tych myśli o kotlecie z mizerią i ciastku z kremem, smycz Benka wyślizguje mi się z rąk. Stoimy tak chwilę patrząc na siebie i ja już doskonale wiem. Mam absolutne przekonanie, że choć koniec smyczy leży na długość banana od mojego buta, to nie zdążę po nią sięgnąć. 

Wiatraczek z napisem: biegaj-jakby-goniło-cię-stado-gepardów właśnie został wprawiony w ruch i nic go już nie zatrzyma. Drugi pies rusza przed siebie i chociaż jesteśmy na osiedlu to moja nadopiekuńczość już podsyła mi obrazy, jak Benito ląduje pod kołami samochodu albo ucieka tak daleko, że już nie będę miała szansy go zabić. Mówię więc do pierwszego psa, że ma zostać, a ona, że ok, że spoko, że dzień jak codzień. Ruszam w pogoń, ale wtedy przypomina mi się, że samica-alfa nie ugania się za psem - samica-alfa go woła a on przychodzi. 

No to wołam. Benton!!!
Wal się. 
Benton, Ty mendo chodź tutaj!
Nie. - biegnie dalej. 

Próbuję łagodnie i oczywiście robię z siebie idiotkę, bo ludzie już w oknach stoją i patrzą, kto tak drze japę na podwórku. Benio, Benio, choć pańcka coś daaaaaa! Benek zatrzymuje się przy murku   między trawnikiem a zjazdem do podziemnych garaży. Wystarczy jedno spojrzenie i gówniak wie, że blefuję. Więc znów pokazuje mi faka, bo już mu się gadać nie chce i rura w kierunku murka. I wtedy mi się zderzają te dwa ostatnie neurony, świat zwalnia, ja ruszam do przodu krzycząc (tak wiecie, w zwolnionym tempie): stóóóóóóóój taaaaaaam jeeeeest…

Benek przeskakuje przez murek i spada dwa metry w dół na zjazd do garażu. Słychać głośne plask. Trochę jakby ktoś rzucił pusty karton na glebę. Dobiegam na miejsce, Benkowski wyskakuje z drugiej strony murka trochę zdziwiony jakby, ale z merdającym ogonem: „nic mi nie jest, nic mi nie jest, mogę pobiegać?”

Nigdy już nie będziesz biegał - mówię mu najbardziej stanowczo, jak potrafię, ale on oczywiście nic sobie z tego nie robi. Jednocześnie mam silne wrażenie, że gdzieś już widziałam takie zachowanie, że z czymś mi się kojarzy. I nagle wiem… Ostatnio jak jechałam w niedzielę przez Warszewo to widziałam takich samobójców, co włazili pod koła, pchali przed auto wózki dziecięce. Oni wszyscy szli do kościoła i nie wiem, czy tak bardzo pragnęli już połączyć się z Bogiem, czy może wierzyli, że tam jest taka aura, że mają +100 do ochrony i pancerza? 


W każdym razie testowali mój ateistyczny szacunek do życia i refleks po całości. Tylko dzięki szkoleniu ninja zwanym także „podłoga to lawa” oraz doświadczeniu z serii gier GTA udało mi się wyjść z tego cało i bez konieczności mycia auta oraz usuwania wgnieceń lakieru. Teraz jednak boli mnie trochę pytanie rodzące się między uszami, czy aby mój pies nie jest katolikiem? Mam nadzieję, że nie bo wtedy nici z deportacji, a przecież już wybrałyśmy kierunek…

Psy, kobiety, grafika i psychoanaliza, czyli mieszanka wybuchowa.

0 komentarze: