Kieras - bogini pary i ogniska domowego

07 listopada 0 Comments


Im dłużej Kieras pracuje jako Kieras, tym pracuje dłużej. Zdanie z pozoru bezsensowne, podobnie jak idea wszelkiej pracy w ogóle. Sprowadza się to jednak do tego, że Kieras poczuł taką misję i wizję firmy, że spędza tam bardzo dużo czasu, a potem wraca i zajmuje się pracą, a potem rozmawia ze mną o pracy, na samym końcu myśli zaś, co w tej pracy jeszcze można zrobić, żeby sprzedawać więcej, lepiej, mocniej i wyżej. 

I kompletnie nie pomaga tłumaczenie, że nie jest chirurgiem, jeno pracuje w spożywczaku i nawet jak popełni najgorszy możliwy błąd to nikt od tego nie umrze. No ale taka racjonalizacja to niestety jest straszne faux pas z mojej strony, bo jednak się okazuje, jak tłumaczy mi Kieras, że ta jej praca to jest o wiele poważniejsza, niż grzebanie w człowieku skalpelem. Po pierwsze dlatego, że w sklepie jest więcej rzeczy niż w ludziach (to głęboka myśl), a po drugie, że konsekwencje braku pewnych towarów mogą sprowadzić na wieś istny Armageddon. 

Weźmy na przykład taki towar jak nasionka słonecznika, niby nic, niby taka drobnostka, a jeśli ich zabraknie to mąż wróci do domu po pracy zdenerwowany i normalnie to by sobie otworzył ten słonecznik, co mu żona kupiła w sklepie Kierasa, i by sobie łupał i chrupał i stres by z niego schodził z każdym ziarenkiem. Obejrzeliby sobie razem film, pośmiali się, a może nawet potem poszli popracować nad 500+. 

Ale jeśli tego słonecznika by w sklepie zabrakło to ta żona go nie kupi. Mąż wraca, brak słonecznika szarga mu zszargane nerwy, które mu puszczają. Więc wścieka się o byle co, żona się wścieka, że on się wścieka. Spirala się nakręca. Sąsiedzi słyszą całe zajście i zabraniają swoim dzieciom bawić się z dziećmi tej żony i męża, których oni jeszcze nie mają i mieć nie będą, bo w sklepie nie było słonecznika.

To wszystko Kieras tłumaczy mi dobitnie pogryzając słonecznik, co to ja nagle rozumiem, że być może ratuje mnie przed rychłą śmiercią albo czymś gorszym. A to wszystko to i tak wersja optymistyczna, uzmysławia mi Kieras - chirurg socjologii wsi, mogło być o wiele gorzej, zamiast słonecznika mogłoby zabraknąć piwa. No i to jest akurat dla mnie argument ostateczny. 

Na szczęście jednak przed nami weekend, czyli tym razem ja idę ogarniać sprawy zawodowe, a Kieras zostaje sam w domu ze swoją zupełnie nową, wymarzoną myjką parową. No ja wiem, że to jest trochę dziwne, ale pośród różnych kupionych przez nią przedmiotów z promocji, akurat myjka parowa ma tę przewagę, że do czegoś służy. Poza tym uważam, że każdy może mieć takie hobby, jakie lubi, więc ja zabijam potwory w Wiedźminie, a Kieras bakterie w domu. 

I wszyscy zadowoleni. No prawie, bo jak dzwonię do domu po pięciu godzinach nieobecności, to słyszę, że jednak zupełnie nie. Więc pytam co się stało, bo wyobrażam sobie, że może ta myjka się zepsuła, albo się okazało po umyciu podłogi, że kafle mają inny kolor i już nam nie pasują do wystroju wnętrz. Okazuje się jednak, że bogini ogniska domowego pojechała po całości i tą myjką z podłogi przeniosła się przez okna na kanapę. A jak już tam była to postanowiła wyprać poszewki od poduszek z kanapy. I jak te poszewki się prały to postanowiła odparzyć łazienkę. 

A jak weszła do pokoju wstawić makaron do zupy, to okazało się, że wnętrze poduszki jest dosłownie wszędzie. No i to nawet jej tak bardzo nie zasmuciło, ale najgorsze jest to, że pies numer dwa kłamie. Bo kiedy spytała go, co zrobił, to twierdził uparcie i z całą stanowczością, że spał sobie spokojnie, kiedy ta poduszka eksplodowała i on ledwo uszedł z życiem. I Kieras już nie ma siły robić mu rozmowy umoralniającej o wpływie kłamstwa na relacje w rodzinie. Ale, że wstawi mi zupę to jak wrócę to z tym makaronem sobie zjem. 


Sytuacja poważna, więc cisnę przez miasto ile fabryka daje, czyli Tetkiem to będzie jakieś czterdzieści na godzinę. Wpadam z impetem od progu wołając „motyla noga, jak tu czysto i pachnąco i bakterii ani jednej nie widać”. Ale Kieras w ogóle nie reaguje tylko stoi przed kuchenką i patrzy w garnek z taką miną, jakby jej ktoś właśnie ognisko domowe zalał pomyjami. I ja już wiem, że coś bardzo się zepsuło i zaraz się dowiaduję, że owszem, makaron się rozgotował, prąd się zepsuł i kuchenka w jednym i jeszcze w krótkich żołnierskich słowach, że: „nie ma zupy i chuj”.

Psy, kobiety, grafika i psychoanaliza, czyli mieszanka wybuchowa.

0 komentarze: