O teleportacji i bocianach albinosach

08 grudnia 0 Comments


Kieras prowadzi sklep - to nie żart. To jest bardzo poważna sprawa i w ogóle nie pomaga tłumaczenie, że sprzedaje bosmana po złoty-dziewięćdziesiąt-dziewięć i czy mogę być winna grosiczka. No i to nie jest jakaś znowu najlepsza cena w okolicy. Bosman też nie jest najlepszy, ale to akurat już nie zależy od okolicy. Z każdym dniem Kieras staje się bardziej kierasem według stopniowania: kieras, bardziej kieras, najbardziej kieras. 

Obecnie jesteśmy na etapie pośrednim, chociaż naprawdę życzyłabym sobie, żeby to już było apogeum jej możliwości, ale intuicja podpowiada mi, że ta choroba to będzie jednak postępować do momentu, aż kiedyś Kieras zabierze mi premię za brak nabłyszczacza w zmywarce, albo co gorsza zwolni za kradzież piwa z lodówki. 

O ile Kieras obudzony w środku nocy latarką świecącą prosto w oczy jest w stanie podać ilość kilogramów ziemniorów na sklepie, o tyle w przypadku przedmiotów znajdujących się w domu cierpi na wybiórczą ślepotę. Co może w sumie jest uzasadnione, jak ja jej tą latarką tak po oczach daję i odpytuję z asortymentu w godzinach, kiedy Kieras śni sobie o rosnącej sprzedaży i promocjach na nóżki kurczęce.

Jak się objawia domowa ślepota. No na przykład mamy taki stolik z Ikei, co to jest w każdym szanującym się polskim domu i na tym stoliku leży sobie spinka do włosów. Wokół nic. Pustka, horror vacui. Kieras chodzi po domu i szuka, paczy na lodówkę, gmera coś przy półkach w kuchni i nagle spogląda na stolik już wyraźnie podirytowany tym całym szukaniem, na które stracił dobre sześćdziesiąt sekund swojego życia. 

Patrzy i zadaje sakramentalne pytanie: „widziałaś może jakąś spinkę do włosów?” Patrzę na nią, patrzę na stolik, znów patrzę na nią. Normalnie każdy pomyślałby, że to jakieś jaja są, że heheszki takie domowe, co to sprawiają, że każdy dzień jest jak pudełko czekoladek Lindta. Ale widzę po minie, że pytanie jest totalnie serio, nawet z taką letką niecierpliwością zadane. 

Znów patrzę na stolik, bo może jest tam coś, co zagina czasoprzestrzeń, zniekształca percepcję. Spinka jest brązowa. Stolik biały. Być może tylko ja widzę tę biel, a Kieras tam jakąś głąb spostrzega, obrazy wysublimowane, całe historie o bocianach albinosach w zadymce śnieżnej, które jej tą spinkę schowały po złości i nie chcą oddać.

Biorę głęboki oddech i wciąż trochę wieszcząc podstęp mówię niepewnie: „Spinka leży przed tobą na stoliku”. Kieras omiata wzrokiem przestrzeń i nagle widzi ją, dostrzega, uśmiech wylewa się z niej, a cała ta złość znika jak za dotknięciem czarodziejskiej lagi. Kieras ogarnia fryzurę przy pomocy spinki i chodzi dumny jak paw. 

Przynajmniej do wieczora. Bo wiadomo, nie szczególnie przyjemnie śpi się z plastikiem wbitym w potylicę, więc spinka ląduje koło koleżanek na szafce przy łóżku. Kolejnego dnia mamy powtórkę z rozrywki, czyli pytanie: „gdzie jest moja spinka?”. Kieras szuka, sięga, gdzie wzrok nie sięga. Nerwy ma na postronkach i zaraz spali cały świat. 


I mogłabym jej pewnie powiedzieć, że spinka jest zapewne koło swoich koleżanek, tam gdzie ją wczoraj zostawiła, ale naprawdę nie chcę niszczyć jej wiary w teleportację. 

Psy, kobiety, grafika i psychoanaliza, czyli mieszanka wybuchowa.

0 komentarze: