O tym, że pieniądze szczęścia nie dają (ale z dwojga złego lepiej płakać w Ferrari)

19 grudnia 0 Comments


Jedną z niezliczonych umiejętności na poziomie mistrzowskim u Kierasa jest dokonywanie wymiany towarowo-pieniężnej. Robi to zarówno zawodowo, jak i hobbystycznie. Poza tym jednak Kieras posiada wyjątkowy kręgosłup moralny. Nie, że sztywny, czy prosty, ale taki z charakterem. Więc nawet za bardzo mnie nie zaskoczyło, że w końcu powzięła decyzję, że dokona zmian i zacznie kontrolować wydawane pieniądze. Tak, tak, to nie żart, użyłam słowa kontrolować oraz pieniądze w jednym zdaniu. 

Ja oczywiście podchodzę do tego z ogromną wiarą i podziwem, że w ogóle ten rodzaj pomysłu przyszedł jej do głowy. Jest to wiara, jak na mnie, głęboka i bezwarunkowa. Mniej więcej taka, jak w św. Mikołaja i Wróżkę Zębuszkę. W celu realizacji misji Kieras dokonała szeregu przedsięwzięć. Na przykład zaraz po wypłacie odłożyła sobie do pudełeczka pieniądze na niezbędne wydatki, żeby ich przypadkiem nie wydać na wydatki zbędne. Oczywiście pokiwałam z uznaniem głową i przy okazji powzięłam bardzo ważną decyzję. 

Zanim jednak napiszę o tej super ważnej decyzji z gatunku „przetrwania w warunkach ekstremalnej deprywacji ekonomicznej” to kilka słów o tajemniczym pudełeczku. Otóż to konkretne pudełeczko było kiedyś moje. Dostałam w nim prezent, a żeby nie było mi tak miło, to na opakowaniu, czyli owym pudełku, moja mama przykleiła zdjęcia legitymacyjne z okresu, gdy chodziłam do trzeciej klasy podstawówki, na których oczywiście wyglądam jak wypłosz. A jeśli nie do końca wyobrażacie sobie, jak wygląda wypłosz to dodam, że taki wyraz twarzy można uzyskać na drodze eksperymentu na przykład przychodząc nago do pracy. No matczyne heheszki to zawsze mnie rozczulają do łez.

Z czasem stwierdziłam jednak, że te zdjęcia mogą stanowić bardzo skuteczną barierę ochronną w dla trzymanych wewnątrz pieniędzy. No bo kto byłby takim okrutnikiem, żeby dziecku zabrać pinionżki? Jednak okazało się, że odkąd zaczęłam dzielić przestrzeń oszczędnościową z Kierasem, pudełeczko zyskało pewną właściwość. Tym razem nie chodzi o to, że kasa tam wkładana zamienia się w małe słodkie doniczuszki z kwiatkami. Sztuczka magiczka polega na tym, że można włożyć tam dowolną ilość banknotów o zupełnie dowolnych nominałach, odczekać kilka dni i - pach! - znikają. Same.

To mnie trochę smuci, bo jak co jakiś czas nie ponacieram się stuzłotówką, albo nie potarzam w forsie to czuję się jakby chorsza. W sumie dobrze, że dno pudełka wyłożone jest ozdobnym papierem, to chociaż trochę doznań estetycznych człowiek złapie i łzy nie przeciekają przez karton. 

Więc kiedy Kierasek postanowił umieszczać tam pieniądze na ważne wydatki, podjęłam kluczową decyzję finansową w moim życiu i uznałam, że czas trzymać swoje oszczędności gdzie indziej. A gdzie konkretnie to nie powiem, bo Kieras to może przeczytać i wtedy anomalia czarnej dziury na forsę może się przemieścić do mojego nowego schowka. Wiadomo. 


W każdym razie tak właśnie przy pomocy magicznego pudełka mistrzyni ekonomii domowej zrobiła sobie szach-mat i ogarnęła kwestie posiadania pieniędzy na ważne wydatki. Zaprzestała też kupowania doniczek z kwiatuszkami. Teraz mamy za to naprawdę duży zapas przefantastycznych tabletek do prania - takich siedem w jednym, co pachną, piorą i są wyjątkowo miłe w dotyku. I jestem naprawdę mega dumna z jej inicjatywy samokontroli, bo pomysł zadziałał dokładnie w 51,61%, co oznacza mniej więcej tyle, że dopiero po szesnastu dniach Kieras załkał, że nie ma na wachę. 

Psy, kobiety, grafika i psychoanaliza, czyli mieszanka wybuchowa.

0 komentarze: