Święta, święta i nadwaga

04 stycznia 0 Comments


Wspaniały czas świąteczny już za nami, a więc okres szturmu pacjentów zachwyconych nadchodzącym spotkaniem z ukochanymi bliskimi uważam za zakończony. My z Kierasem wyświętowane na poziomie +5 kilogramów i -30 litrów benzyny, która była potrzebna, aby zaspokoić przynajmniej w minimalnym stopniu rodzinne potrzeby. 

Ogólnie niedawno minione święta powinny zrobić mały rebranding i nazwać się Świętami Rozczarowania i Marudzenia. I nie, nie chodzi wcale o nietrafione prezenty typu "ach, ojej, naprawdę? Skąd Mikołaj wiedział, że zawsze marzyłam o barchanowych majtasach?" Chodzi natomiast o sprostanie oczekiwaniom. Oczekiwania te są tylko z rzadka wyrażane wprost, najczęściej o porażce w ich wypełnianiu dowiadujemy się dopiero po fakcie. 

Cały ambaras zaczyna się zazwyczaj już na etapie planowania Wigilii. A czemu u Was, a nie u nas? A czemu nie zaprosiliście babci Gryzeldy? A czemu tak wcześnie? A czemu tak późno? Potem zaś ilość możliwych rozczarowań mnoży się w tempie geometrycznym. A czemu karp na ciepło? A czemu na zimno? A czemu tak dużo jedzenia? A czemu nie ma dwunastu potraw? A czemu nie zostaniecie na cały dzień i noc? A czemu tak długo goście siedzą? No i tak w kółko. Zawsze komuś się coś nie podoba i to niepodobanie musi jakoś okazać światu, bo przecież święta bez focha odbyć się nie mogą. 

Najbardziej spodobało mi się stwierdzenie, że święta należy spędzać tylko z jedną częścią rodziny, za to porządnie, a reszta? No cóż, musi się pogodzić, że ktoś zawsze jest poszkodowany. O tak, święta poszkodowują. Głównie układ pokarmowy i więzy rodzinne, za to doskonale kształtują charakter. Zwłaszcza jeśli do serca weźmie się mądre życzenia: obyś w święta nie spieprzył tego, co przez rok wypracowałeś ze swoim terapeutą. 

Ubrałyśmy więc z Kierasem dobry humor, specjalne okulary, które dodają plus 10 do IQ na każde oko oraz plus 100 do asertywności i dokonałyśmy niemal niemożliwego zjawiając się na 3,5 wigiliach (jedna była w przedpokoju), następnie na dwóch pierwszych dniach świąt i jednym drugim dniu świąt. Obżarte, zmęczone liczbą interakcji społecznych powoli pełzłyśmy w stronę końca roku ciesząc się, że nie jesteśmy znane, bo znani ludzie w niespotykanej ilości ekspediowali się na tamten świat. 

No i się udało - mamy nowy rok. Naturalnie należy zrobić podsumowania i postanowienia, których za żadne skarby nie wolno dotrzymać. W kwestii podsumowań to żyjemy, mamy tłuszczyk by przetrwać zimę, dwa psy, w tym jednego lepiącego się i cuchnącego szampanem. Co zresztą podczas Sylwestra choć na chwilę zapewniło mi uwagę wszystkich gości, gdy stwierdziłam, że Benkowi klei się dupa. Przy okazji okazało się także, że Benek zupełnie nie boi się petard. No i to jest sensowne podejście, wszak prawdziwe zagrożenie dla jego psiego jestestwa stanowią tylko dziki i drukarka. 


Jeśli zaś chodzi o postanowienia to były na tyle noworoczne, że o nich zapomniałam, ale na szczęście wyręczyła mnie w tym mama, która postanowiła sobie solennie, że będę do niej dzwonić każdego dnia. Bardzo mnie to cieszy, w końcu będę miała komu ponarzekać o pierwszej w nocy, że Benton chrapie jak dzik.   

Psy, kobiety, grafika i psychoanaliza, czyli mieszanka wybuchowa.

0 komentarze: