Spacer - czyli jak przetrwać poza domem

26 sierpnia 0 Comments

Posiadanie psa wymusza na człowieku aktywność zwaną spacerem. Jest to jeden z najczęstszych argumentów przeciwników posiadania czworonoga, którzy zawsze podkreślają, że posiadanie psa jest przez te spacery pełne wyrzeczeń, trudów i ogólnie zmienia życie w jeden wielki koszmar. Wszak pies musi wyjść niezależnie od pogody, a musicie wiedzieć, że przeciwnicy posiadania psa są zawsze ekspertami od meteorologii i wiedzą, że jak już się takiego zwierza ma, to na zewnątrz tylko deszcz, plucha, śnieg, huragany i burze. Więc ogólnie wychodzić się nie chce. I ja to doskonale rozumiem, bo dla mnie wychodzenie z domu zawsze wiąże się z długim dialogiem wewnętrznym i licznymi pomysłami na to, jak nauczyć goldena siadania na toalecie.

Ostatecznie jednak udaje mi się przekonać siebie samą, że przejście kilometra jeszcze nikogo nie zabiło, więc mogę bezpiecznie wyjść z domu. Dochodzi do tego jeszcze wizja rozbieganych łap, rozmachanych ogonów i uchachanych mord goniących za motylkami na łące pełnej pachnących kwiatów, a to wszystko w promieniach popołudniowego słońca, przy akompaniamencie śpiewu ptaków, fanfar aniołków z trąbkami i wszechobecnego ducha Cesara Millana, który z aprobatą kiwa głową podziwiając posłuszeństwo i zachowanie moich psów. Idziemy!

Zanim udaje mi się rozplątać węzeł gordyjski smyczy Benton leje na podkład. Ale tylko częściowo, więc fugi na przedpokoju zamieniają się w rwące strumienie żółtej rzeki. Gapa stoi cierpliwie czekając aż zużyję rolkę papieru na zbudowanie tam i osuszenie terenu. Młody własnymi łapami pomaga mi dzielnie zbierając na nie tyle cieczy, ile tylko się da. Po opanowaniu sytuacji przechodzimy do ubrania się do wyjścia. Gapa stoi cierpliwie w obroży. Młody skacze, zmyślnie wycierając mokre wciąż łapki o moje spodnie. Ale nic to, wszak wychodzimy na te łąki, do tych motyli, które już nie mogą się  nas doczekać. A po powrocie zdamy relację Myszowilkowi, żeby ją zazdrość zżarła, jak gangrena, że my tu tak doskonale się bawimy, kiedy ona musi siedzieć w pracy. Tak właśnie!


Po wyjściu psy rozbiegły się w dwóch zupełnie przeciwnych kierunkach w poszukiwaniu jedzenia. Bo ja je przecież głodzę w domu, nic nie dostają, ewentualnie tynk ze ścian se mogą ze skrobać. A ta karma wegańska i ta dla młodych, pięknych i mądrych psów to są do ozdoby, jakby goście przyszli, albo trzeba by się było pochwalić, że się na karmę wydaje więcej niż na buty. Odciągnęłam Gapę od śmietnika, a młodego od smakowitego jabłka w wersji trochę rozjechanej przez samochód. Nie ma tak, że wy jecie. Jesteśmy na spacerze i będziemy się bawić piłką i ganiać motylki. Rzucam więc piłkę i kończy się to tak, że w myślach co najmniej trzy razy zamordowałam drugiego psa, bo przegiął pałę i tym razem postawił kropkę nad i swojego losu. A mianowicie puszczony raz za piłką ominął ją szerokim łukiem i dopadł do czegoś, co być może kiedyś było rybą, zakąsił łupinkami od pistacji.

Za oba te czyny został ukarany w sposób konstruktywny, przeprowadziłam z nim także rozmowę umoralniającą. On tego bardzo nie lubi. Mogę tu powiedzieć o moim szalonym sukcesie wychowawczym i mądrości drugiego psa, który natychmiast wyciągnął wnioski i za trzecim razem uciekł dalej, żeby móc dłużej cieszyć się konsumpcją, ale nie ze mną te numery. Jestem wszak najszybszym kanapowym ninją, a w obliczu zagrożenia jedzeniem niewiadomego pochodzenia rozwijam niebotyczne prędkości.

Ruszyłam więc jak przecinak do Benka, udzieliwszy wcześniej wzrokowego napomnienia goldenowi, co by się zachowywał odpowiednio, kiedy ja ruszam na akcję ratowania szczeniaka od złej diety.  Młody na mój widok wypuścił mroczny przedmiot pożądania, który był albo kocią kupą albo czyjąś inną kupą. Domyślam się, że zrobił to ze zdziwienia, że potrafię poruszać się z taką prędkością. I właśnie kiedy mnie rozpierała duma z jego posłuszeństwa (a moich zdolności wychowawczych) Gapa przestała być posłuszna i zniknęła. Przez moment pomyślałam, że może przesadziłam z tą prędkością biegu i przypadkiem teleportowałam się w inną czasoprzestrzeń. Jednak po krótkich poszukiwaniach znalazłam ją za drzewem z workiem po chipsach na głowie. No i wróciliśmy do domu… fajny ten spacer… że na prawdę.

Psy, kobiety, grafika i psychoanaliza, czyli mieszanka wybuchowa.

0 komentarze: