Duma i frytki do tego

28 września 0 Comments


Duma to uczucie, które należy do moich ulubionych. Często wiąże się z fikcyjną wizją rzeczywistości (na przykład, kiedy myślę, że Benek jest najgrzeczniejszym i najmądrzejszym psem na całym szkoleniu i jestem totalnie dumna z tego, jak szybko się uczy, przynajmniej dopóki nie wrócimy do domu) i docenianiem spraw tak małych, że gdyby były jedzeniem to nawet Benek by się na nie nie połasił. No dobra, przesadziłam. Nie ma tak małej porcji jedzenia, nad którą pies numer dwa przeszedł by obojętnie, ale mam nadzieję, że zarysowuje to skalę.

W każdym razie obecnie najjaśniejszym obiektem mojej dumy jest Myszowilk. Otóż jakiś czas temu przyszło jej do głowy zmienić pracę. Ja tego zupełnie nie rozumiałam, bo przecież to cudownie, kiedy płacą za siedzenie i jeszcze do tego ma się komputer. No ale Myszowilk powiedział, że obejrzał już całe Internety, więc był to argument ostateczny za poszukiwaniem nowych doznań. A jak mówi stare powiedzenie: kto szuka wielbłądzi. 

I tak księżyc mojego życia, moje słońce i beza Pavlova z truskawkami trafiła do sklepu i została tam zastępcą przenajwspanialszej, najcudowniejszej Pani Szefowej na świecie - rekina biznesów wszelakich, pogromczynię przedstawicieli handlowych, lwicę paktów handlowych i cesarzową zarządzania (tak, wiem, że Pani to czyta:). Innymi słowy Myszowilk został kierasem delikatesów. I to już samo w sobie jest niebywałym osiągnięciem, bo managerem to może być każdy, ale kierownik to szacun.  

Oczywiście napawa mnie to radością bezkresną, ale także jest powodem do zmartwień, bo sklep to niestety ulubione miejsce żerowania Myszowilków i zarazem wymarzona praca. Po pierwsze można (a nawet trzeba) kupować wszystko na co się ma ochotę (oficjalnie to, co konieczne) i potem sprzedawać dalej, jak się już napatrzysz i nacieszysz. Po drugie, jest bardzo blisko na zakupy. Po trzecie, cały dzień można spędzać w bezpośrednim towarzystwie jedzenia i słodyczy. 



Czyli z jej perspektywy morze możliwości, pięknych opakowań i wyzwań. Z mojej: siedlisko pokus i nietrafionych inwestycji. Skąd taka rozbieżność? Otóż z obserwacji, doświadczenia i zdolności przewidywania. Myszowilki mają niebywałą i prawdopodobnie wrodzoną umiejętność wydawania pieniędzy na rzeczy absolutnie niezbędne, do których należą między innymi: rurki do zmieniania smaku mleka, malututeńkie kwiatki w słodkich doniczuszkach, wiatraczki, szklarnie domowe, śrubki na kilogramy, pasy do uprawiania joggingu z psem i oczywiście zdrapki. 

Te zdrapki to ja akurat rozumiem, bo to jest super zabawa tak sobie drapać i zawsze coś wygrywać. A dzięki ostatniej oszałamiającej wygranej na kwotę dziewięciu złotych wyszłyśmy chyba na zero, więc jest nadzieja, że jeszcze z tej inwestycji będzie drugi filar emerytury. Pod warunkiem, że ja się tego tykać nie będę, bo mam niebywałą umiejętność wygrywania niczego. Na przykład w lotku to ja zrobiłam imprezę okolicznościową, jak raz miałam dwa trafienia. W loteriach wygrałam ostatnio w 1989 roku gumkę do ścierania w kształcie słonika. Teraz jednak myślę, że ten słonik to tylko dlatego, że tam każdy los wygrywał i to akurat była pula nagród z kategorii „śmieci”. Także ten, jakby ktoś chciał się upewnić, że los będzie pusty (np. dla teściowej pod choinkę) to ja służę pomocą za drobną opłatą. 

W każdym razie na razie z całą tą pracą jesteśmy na plus, Myszowilk się rozwija, walczy o medal z ziemniaka za bycie pracownikiem miesiąca i niemal codziennie przynosi naklejki „dzielny kieras”, które z dumą nakleja na lodówce. I mnie też to napawa dumą, ale dziś, dziś pokonała wszelkie ograniczenia logiki, wyszła z progu równi pochyłej zwanej życiem i wykonała mistrzowskie lądowanie telemarkiem na granicy absurdu oraz dowiodła, że jej zaangażowanie w pracę przeszło ludzkie pojęcie i do dziś nie wróciło.

Otóż Myszowilk wybierał się właśnie do domu i kończył pracę rytualnym zrobieniem zakupów na obiad. Po długim tentegowaniu w głowie i mierzeniu siły na zamiary nabył drogą kupna skrzydła kurczęce oraz frytki z zamiarem upieczenia obu w piekarniku w tej samej jednostce czasu. I wychodzi, ale nie całkiem, bo akurat jednocześnie wchodzi Pani Szefowa, znana zwolenniczka zdrowego żywienia i produktów naturalnych. I się patrzy na te zakupy i te fryty ze skrobi modyfikowanej z E350, E361 i kij wie czym jeszcze i pyta: „A to my nie mamy już ziemniaków?”. Na co Myszowilk z uśmiechem satysfakcji i dobrze wykonanych czynności służbowych, że a i owszem, dwa worki po 15 kilogramów stoją grzecznie i czekają na klientów. No ale Pani Szefowa, oaza cierpliwości i wyrozumiałości dla ograniczeń myślenia, nie poddaje się. Zadaje precyzyjny cios prostej sugestii i pyta, że skoro są ziemniaki, to czemu kupiła TE frytki? Ale u Myszowilka dalej nic nie styka, zero aktywności elektrycznej, płaski wykres EEG. Na szczęście oprogramowanie mózgu do obsługi sklepu wciąż działa i niemal automatycznie udziela informacji o tym, że te frytki nie były ostatnie na stanie i mogła je kupić bez szkody dla potencjalnych klientów. 

I ja znów wiem, że to jest ta jedyna! Nikt inny nie potrafi wyłączyć swojego mózgu i dalej oddychać. Teraz to nic już nie jest niemożliwe. 


„Co będziemy robić tej nocy Myszowilku?”

„Jak każdej Pinky - podbijać świat!”


Tylko może nie dziś, bo dziś to jest trzeci dzień, jak szukamy paska od spodni i tego guzika od włączania myślenia. 

Psy, kobiety, grafika i psychoanaliza, czyli mieszanka wybuchowa.

0 komentarze: