Jak jednocześnie skosić działkę i zrobić szarlotkę - poradnik

02 września 0 Comments

Z przyczyn jak zwykle ode mnie niezależnych postanowiłam zostać działkowcem płci żeńskiej, czyli chyba wychodzi na to, że „działką” lub „działkownicą”. Przyczyny niezależne to takie, że mieszkamy obecnie daleko od tej części rodziny, u której można zrobić grilla. A wiadomo, że w kwestii grilla to nie ma żartów, bo to jest bardzo dobre jedzenie i jeśli o mnie chodzi to nie zamierzam z jakichkolwiek przyczyn pozbawiać się dobrego jedzenia. Mieszkamy na szczęście w tej części miasta, która obfituje w wydzielone obszary ziemskie przeznaczone do pieczenia karkówki, wypasania dzieci i zwierząt domowych oraz upraw rolnych. 

Nie wymagało zatem wielu starań pozyskanie własnego poletka ziemi, wystarczyło wyskoczyć z kasy, podpisać przysięgę dobrego działkowca, obiecać że się pójdzie na szkolenie pt. „Usytuowanie kompostownika w obrębie działki, a problemy krajów trzeciego świata” oraz zaśmiać się rubasznie, gdy Pani Prezes Ogrodów Działkowych Fructus powiedziała ze łzami w oczach: „Witamy na RODOS”, a jej mąż dodał, że chodzi o rodzinne ogrody działkowe otoczone siatką, jakby ktoś nie wiedział. No, no, no, uśmiałam się jak norka po spaleniu jointa. 

Ale że my jesteśmy miłe, w różowym czepku z jednorożcami urodzone oraz potrafimy śmiać się do rozpuku z nieśmiesznych żartów to trafiła nam się działka duża i z domkiem. Co prawda domek trochę capi, nie ma jednej szyby i jeszcze nie byłyśmy na strychu, bo jakoś bardzo obawiamy się, że tam jest trup. Sama działka zaś położona jest na takim fragmencie wzgórza, że każdorazowe wejście na szczyt przypomina wspinaczkę na Mount Everest bez Szerpów, zimą w czasie zamieci. Czyli ogólnie, że ciężko i mi osobiście brakuje tchu, dlatego też rozważam zamontowanie tam wyciągu krzesełkowego. Poza tym działka posiada same pozytywy w postaci dwóch jabłonek, chyba śliwek i całkiem być może, że malin. To wszystko jeno wymaga gruntownych działań eksploracyjnych czyli koszenia, pielenia, być może warto wziąć pod uwagę zrzucenie Napalmu. Bardzo by było miło, żeby nowym działkowcom przyznawać ogródki odpicowane, wyglancowane i najlepiej pozbawione wszystkiego poza trawą i drzewkami, ale niestety na start dostaje się dżunglę pełną przygód i możliwości zabawy w glebogryzarkę oraz „halo-gdzie-jesteś-nie-widzę-cię-w-tej-trawie”. 

Jeśli ktoś zastanawia się, co należy w takiej sytuacji zrobić, polecam następujące rozwiązanie. Po pierwsze należy uzbroić się w Kingę (albo jakiś podobny egzemplarz), kosę spalinową oraz cierpliwość. Ta ostatnia potrzebna jest do tej pierwszej, kiedy wścieknie się nie mogąc odpalić tej drugiej. Wszystko razem należy umieścić na działce i zamknąć szczelnie bramkę, aby ktoś nam nie zdekompletował zestawu. Kingę odpalamy hasłem: „Już ci chłodzę piwo”, następnie czekamy aż odpali kosę. Kiedy po dziesięciu minutach wyczerpuje się jej zasób słów powszechnie uznawanych za obelżywe pytamy, czy możemy spróbować, bo może jakimś cudem się uda. Odpalamy kosę. Konieczny jest wówczas komentarz: „Ech, szczęście początkującego”. Następnie dokonujemy ważnego podziału obowiązków. Przykładowy wygląda tak: Ty kosisz, ja pilnuję psów. Następnie udajemy się w odległe miejsce z psami i butelką piwa. Ważne, aby usiąść w miejscu, gdzie z jakiegoś powodu nie ma trawy lub ubrać się odblaskowe ubranie, aby uniknąć skoszenia. Potem nasłuchujemy. 

Jeśli słyszymy warkot kosy - można kontynuować swoje obowiązki. Jeśli wulgaryzmy - oznacza to, że kosa się zepsuła i trzeba powtórzyć pierwszy krok dotyczący jej odpalania (tym razem przyda się nowy komentarz, np. „o! jak mi się to udało?”. Jeśli krzyk - oznacza to, że Kinga się zepsuła. Na szczęście tego ostatniego nie musiałam testować, bo po dwóch piwach z zamyślenia wyrwał mnie śmiecho-pisk, a kiedy podniosłam cztery litery, mym oczom ukazała się tarasowa działka, pełna drzewek, krzaczków i krzewów. Na samym jej szczycie stał dumny Myszowilk z kosą i rozpaczliwie machał odnóżami. Zerwałam się więc i wbiegłam na górę. Tak, tak właśnie, WBIEGŁAM. Co prawda kosztowało mnie stan przedzawałowy, ale czego nie robi się dla najwspanialszej kosiarki na świecie. 


Więc wpadam z prędkością ślimaka na amfetaminie na sam szczyt ogródka, sapiąc, trzymając się za serce i pytam, co się stało? A ona się śmieje, obraca dookoła własnej osi i mówi: „no pacz”. Po chwili konsternacji doznaję olśnienia w kwestii tego, co się musiało wydarzyć. Kinga po skoszeniu niemal wszelkiej dostępnej roślinności, wpakowała rozpędzoną żyłkę w stertę zgniłych jabłek, co poskutkowało mniej więcej takim efektem, jaki kiedy zapomnimy zamknąć mikser, upakowawszy wcześniej do niego wszystkie ciała stałe i płyny z lodówki. Najlepsza szarlotko-kosiarka zdecydowanie zasłużyła na piwo!

Psy, kobiety, grafika i psychoanaliza, czyli mieszanka wybuchowa.

0 komentarze: