Ogrody wiedzy, czyli jak wygrać wojnę z turkuciem

23 września 0 Comments


Wczoraj wygrałam los na loterii życia, wieniec szczęścia i dobrych plonów, a mianowicie przymusową możliwość uczestnictwa w darmowym szkoleniu dla początkujących działkowców. To, że jakiś czas temu nabyłam wspaniały stok na Rodos to już się chwaliłam, ale zapomniałam wspomnieć, że w tym pakiecie all inclusive była jeszcze niespodzianka w postaci owego obowiązkowego szkolenia. 

Informacja o terminie przyszła znienacka, a tak dokładniej to po prostu zapomniałam sprawdzić wcześniej i jak już weszłam na stronę PeZedDe to się okazało, że szkolenie jest dziś. Od razu wiedziałam, że mam do czynienia z mistrzami marketingu, logistyki i dobrego humoru - no bo jak się chce rozmawiać o nasadzeniach i przywabianiu pszczół to godzina 16:00 w czwartek jest zdecydowanie najlepszą z możliwych, zwłaszcza jeśli sala szkoleniowa jest na drugim końcu miasta. A właściwie na końcu świata. A tak konkretnie to jeszcze trzy przecznice dalej. 

No, ale dobra trzeba to trzeba, więc proszę Szefa o zlitowanie i możliwość nieregulaminowego opuszczenia miejsca pracy. A że to człowiek z natury dobry, żarliwy opiekun wszystkiego, co żyje, z wrodzoną miłością do szpadla i przycinania gałęzi śliwy, więc bez problemu zezwolił mi na udział w tym festiwalu wiedzy ogrodniczej. No to jedę! Przez łąki, pola, wsie i zagony gnam na szkolenie.

Na miejscu witają mnie ręcznie wykonane oznakowania, że siedziba związku dumnych działkowców to na lewo, potem na prawo, a potem jeszcze w prawo i raz w lewo i już staję przed willą z basenem, równo posadzonymi kwiatami i trawą strzyżoną o świcie przy akompaniamencie ptaków. No ekstaza, euforia i prezenty. Na start dostaję pakiet publikacji o ekologicznej uprawie ziemi i skrypt ze szkolenia. I wtedy to ja już całkiem się czuję, jakby mnie ktoś nakarmił pralinami i posypał kruszonką, bo na tym skrypcie to jest napisane, że szkolenie jest przewidziane na dwanaście godzin. Wyobrażacie to sobie? Dwanaście godzin błogiego taplania się w wiedzy o historii ustawodawstwa dotyczącego ogrodów w Polsce, planowaniu nasadzeń, szczepieniu jabłoni i krwawej walce z turkuciami. W tej oazie rozkoszy umysłowej to już nawet brak ciasteczek i kawki mi nie przeszkadza. 

Ja już jestem tak podekscytowana, że nie mogę wysiedzieć na miejscu w tej sali w piwnicy, gdzie stworzono jakby symulację altany działkowej, czyli że zimno, światło nie bardzo działa i trochę wieje. Bo wiadomo, altana to konstrukcja ażurowa i przewiewna. Sala się wypełnia przyszłymi działkowcami i działkownicami i i od samego początku czujemy niebywałą więź, wspólnotę duchową i tą, tę radość w sercu, że możemy spędzić popołudnie ucząc się o gatunkach ogóreczków i owoców pestkowych. Zaczynamy!

Najpierw na środek wychodzi jakiś bardzo ważny pan i opowiada o altanach sprzed 130 lat o konstrukcji z muru pruskiego, potem napięcie narasta, bo pojawia się temat ustawy o Rodos, którą uchwalono po długiej batalii, na dwa dni przed wyznaczonym terminem. I ja już sobie wyobrażam, jak wszyscy działkowcy musieli czekać z niepokojem i nadzieją, jak przed meczem Legii z Borussią. A potem to już jest absolutny czad, bo dowiadujemy się, że płot to nie może przekraczać metra i że nie wolno mieć drutu kolczastego ani basenu głębszego niż metr, bo jak sobie złodziej nogę poharata, albo co gorsza utopi się w sadzawce to sąd, więzienie i najgorsze - nie będzie miał kto działki uprawiać i plonów zbierać. Ale za to można deskę nabitą gwoździami przy furtce zakopać w ramach systemu ochrony dobytku i to już jest ok. 

Bardzo mi się ten pomysł podoba, dopóki nie orientuję się, że z moją pamięcią i koncentracją, to ja bym każdy wypad na działkę kończyła w szpitalu. Żarty, żarcikami, ale teraz następuje dramatyczny zwrot akcji, gdyż pan prowadzący przekazuje kaganek oświaty swojemu koledze praktykowi, który opowie nam co zrobić, żeby nam ogórki urośli. Ponieważ jesteśmy tu wszyscy miłośnikami tradycji ogrodniczej, to oczywiście nie ma jakiegoś tam współczesnego projektora czy slajdów, ale plakaty instruktażowe. I my możemy nawet je sobie z bliska obejrzeć i dotknąć. A to jest jak obcowanie z najwyższą kulturą i historią, trzeba delikatnie i czystymi palcami te plakaty dotykać, gdyż papier już pożółkł i istnieje duża szansa, że przy nieodpowiednim traktowaniu zamienią się w kompost. 

Oczywiście, zgodnie z moimi przypuszczeniami, ten drugi pan to jest takie soczyste połączenie MacGyvera z Bearem Gryllsem na emeryturze. Ja wiem, że teraz to na bank Was zżera ciekawość, jakie tajemnice matce ziemi wyrwał bez znieczulenia ten miły pan przez ostatnie sto dwadzieścia pięć lat. Ja rozumiem, że w zapracowanym korpo świecie i przy drogiej benzynie nie macie możliwości być na takim szkoleniu, więc postanowiłam trochę Was rozpieścić i zdradzić nieco sekretów Rodos.

Wielka tajemnica Rodos nr 1. Borówka amerykańska wymaga kwaśnej gleby, można ją zakwasić używając kwasku cytrynowego lub chlebówką, bo jak nie to liście zaczynają opadywać i zgon. A jak już jabłka opadują to też można je do wiadra i jak już muchy i osy latają nad nimi to znaczy, że to jest dobre do podlewania borówki.

Nr 2. Żeby warzywka dobrze rośli, to trzeba w marcu ziemię kompostową przesiać i podrzucić obornikiem struchlałym (nie, nie wiem jak go struchleć) i przekopać razem. 

Tajemnica ostatnia, nr 3. Kiedy turkuć do szklarni wlezie trzeba gałązki czarnego bzu położyć i jak one będą sechły to wymienić na nowe, a turkuć zapachu tego nie znosi i omijać szklarnię będzie, a ogóreczki będą rośli zdrowe i duże. 


No to teraz idźcie i sadźcie, a plony niech Wasze będą obfite, zwłaszcza truskaweczki (tylko pamiętajcie, żeby wszędzie posadzić czosnek, bo on to odstrasza wszelkie robaczki i wampiry!).

Psy, kobiety, grafika i psychoanaliza, czyli mieszanka wybuchowa.

0 komentarze: