Dennis - syn Ubeka

06 stycznia 0 Comments


Po pierwsze należy się wyjaśnienie w kwestii zdjęcia, bo jest Gapa a powinien być Dennis. Ale co ja poradzę, że ona jest bardziej fotogeniczna? A teraz już tak na serio, bo po weekendzie, który jak zawsze będzie zbyt krótki, wracam do biura. Tutaj wypadałoby włączyć w tle jakiś marsz żałobny albo chociaż Justina Biebera, żeby podkreślić dramatyzm tego zdarzenia. Z racji tego muszę napisać o moim szanownym koledze z biura, osładzaczu ponurej codzienności, wybitnym bariście i melomanie, a także posiadaczu imienia, które skłania do refleksji i wolnych skojarzeń - Dennisie (koniecznie przez dwa "n"). 

Dlaczego muszę o nim napisać? Ano codziennie mnie pyta, kiedy pojawi się na blogu, bo on jest bardzo śmieszny i ja stanowczo za mało o nim piszę. A ponieważ skończyły mi się wymówki, a jednak ciepła kawa o ósmej rano to jest bardzo cenne zjawisko, więc tak jakby nie mam wyjścia.

Dennis dla biura jest jak WD-40 i srebrna taśma w jednym. Poza umiejętnościami technicznymi i wyjątkową wolą przetrwania w trudnych warunkach stanowi nieocenione źródło mojego zdziwienia, informacji z kraju i ze świata, z którymi nie wiadomo, co właściwie zrobić i totalnie losowej zdolności do rozumienia oraz produkowania żartów. 

To znaczy czasami jest tak, że ktoś (czyli ja) powie coś totalnie śmiesznego i wszyscy się turlają i łapią za brzuchy złorzecząc, że znów muszą czyścić opluty kawą monitor. A Dennis nie. I ja wtedy dzięki moim wyjątkowym zdolnościom czytania w ludzkich umysłach dochodzę do wniosku, że raczej nie zajarzył jak powiedziałam, że się spóźnię, gdyż musiałam dmuchnąć policjanta. Więc się pytam z troską, czy dmuchanie mu się z niczym nie kojarzy. A Dennis odpowiada jak zwykle, czyli że: "ale o co ci chodzi?".

No więc dalej pytam i drążę, bo przecież taka piękna dwuznaczność to nie może ot tak przeminąć. Więc Dennis w końcu mówi, że dmuchanie kojarzy mu się z dmuchaniem, czyli robieniem takiego jakby małego wiatru przy pomoc ust. No to ja mu wtedy już dokładnie kawę na ławę i robię za słownik wulgaryzmów, ale dalej go to nie bawi i mówi tylko, że "ło matko", co przynajmniej wskazuje, że jego neurony dokonały konotacji seksualnej. Gdyż Dennis zawsze mówi "ło matko", kiedy pojawia się jakikolwiek temat związany z pszczółkami i kwiatkami. 

Nie można nie wspomnieć, że Dennis jest także najlepszą kawiarką w biurze. Chyba, że akurat łączy robienie kawy z dokonywaniem matematycznych obliczeń. Kiedyś na przykład zastałam zamiast kubka kawy, cały dwulitrowy dzbanek parującej cieczy. Zdziwiło mnie trochę, że bardziej przypomina smołę, niż napój bogów, ale nie zadziałał tu niestety mój instynkt przetrwania i spróbowałam, przez co wpadłam na trzy godziny w tachykardię, Później, kiedy wypuścili mnie już ze szpitala, Dennis powiedział, że przecież dokładnie wyliczył, że w takim dzbanku to się mieści około szesnastu standardowych kubków kawy, a każda kawa to przecież dwie czubate łyżeczki rozpuszczalnej, czyli normalnie dał trzydzieści dwie łyżeczki.

Kolejna piękna sprawa to to, że mój szanowny młodszy kolega dba o klimat w pracy, czyli że pierwszą czynnością, zaraz po zrobieniu kawy, jest włączenie muzyki. I tutaj moje uszy czasem mają szczęście, a czasem wręcz odwrotnie. Konkretnie to albo jest Frank Sinatra, albo składanka z Bruno Marsem na czele, która nieodwołalnie prowadzi do Justina Biebera. I ona jest też zawsze zapętlona więc po pięciu godzinach, kiedy uszy mi krwawią i pytam czemu słuchamy kolesi, którym ktoś usiadł na jajkach Dennis zmienia playlistę. Oczywiście wcześniej mówi, że wcale nie puszcza Biebera i w ogóle to "o co ci chodzi?". 

Jeszcze piękniej zaś, kiedy Dennis opowiada historie swojego życia. Na przykład, że mu pękły spodnie, albo że kupił sobie pasek, tak jak mu sugerowałam i teraz to jest naprawdę dorosły. A raz to mnie zapytał, kto to jest ubek. Bo ja jestem w biurze najstarsza, więc wiadomo, ubekom opowiadałam bajki na dobranoc, Napoleon pisał do mnie długie, rzewne listy, a jeszcze wcześniej to hodowałam triceratopsy. 

Ciekawość to jednak moje drugie imię, więc pytam kolegi, po co mu ta wiedza sprzed jego urodzin. A Dennis na to, że był na takiej demonstracji z uwagi na swoje niezadowolenie obecnym rządem i tam od przechodnia dowiedział się, że jest synem ubeka. I że to jest bardzo dziwne, bo on w sumie nie zna swojego ojca, ale ten pan, co go mijał najwyraźniej go znał. I razem się bardzo ucieszyliśmy, bo to jednak dobrze wiedzieć, gdzie człowiek ma korzenie. 

Najpiękniej jest kiedy Dennis rozmawia z Szefem i tłumaczy mu, że naprawdę będzie ciężko zbudować stadion w jeden dzień, albo że szczerze wątpi, iż żyrafa zmieści się do Toyoty Yaris. Nawet jeśli to hybryda. I Szef go chyba za to bardzo ceni, bo ostatnio poprosił go o opinię w sprawie strategii, którą przygotowywał przez dwa tygodnie, codziennie płacząc mi w rękaw i pytając, czy naprawdę musi to robić. Ostatecznie wyprodukował siedem stron litego tekstu z eleganckimi nagłówkami oraz jedną prawie tabelkę. 


Dennis z namaszczeniem przeglądał strony i kiedy zniecierpliwiony Szefa zapytał go, jak to widzi. Mój ulubiony kolega, torcik bezowy ironii, ekler sarkazmu i świeżo wysmażony pączek delikatności stwierdził: „Jest ok. Znaczy te wnioski w tabelce, bo pozwoliłem sobie pominąć tę część, gdzie było dużo tekstu i przejść do konkretów.”

Psy, kobiety, grafika i psychoanaliza, czyli mieszanka wybuchowa.

0 komentarze: