Człowiek-żul i urząd miasta

09 lutego 0 Comments


Ja naprawdę nie lubię urzędów i jest to uczucie z pewnością odwzajemniane. To nie to, że jestem niemiła, czy negatywnie nastawiona, ja po prostu muszę wyglądać jak ktoś z gruntu podejrzany. Dlatego przed każdą wizytą musi odbyć się kwarantanna, to jest co najmniej kilkumiesięczny czas przygotowań, zbierania dokumentów i sprawdzania potencjalnych przeszkód w załatwieniu sprawy.  Ja tak dojrzewam jak ta szynka albo ser. 

No ale przychodzi taki moment, że jednak trzeba iść, bo jak nie to więzienie, albo w najlepszym przypadku prace przymusowe. No i tym razem to ja muszę iść zarejestrować auto. I to jest bardzo skomplikowane a do tego rejestrowanie samochodów to musi być jakiś nasz sport narodowy, bo kolejki takie, że NFZ to powinien iść do nich na nauki.

Na szczęście istnieje system rejestracji internetowej i ja z bólem i trwogą wzięłam sobie w grudniu pierwszy wolny numerek. No i akurat to się okazało, że wczoraj mogłam iść i zarejestrować Czarną. To znaczy spróbować ją zarejestrować. Bo oczywiście się nie udało. A miało być tak pięknie, bo kiedy w histerii wymyślałam te wszystkie rzeczy, które mogą pójść nie tak, moja przenajwspanialsza ciotka powiedziała, że urząd jest przyjazny ludziom. 

Ja najpierw trochę nie zrozumiałam, bo to tak jakby powiedzieć, że dziecko plus zapałki to jest wyjątkowy obszar kreatywności, ale ciotka powiedziała, że mieli takie szkolenie i tak teraz jest, więc na pewno mi ze wszystkim pomogą. No dobra, to ja idę. 

Wchodzę z moim numerkiem do sali tortur, gdzie się obsługuje petentów i czekam na swoją kolej. Patrzę się na ekran, bo wiadomo, jak przegapię, a to jest wielce prawdopodobne, to znów dwa miesiące czekania w kolejce. Wybiła godzina prawdy. Biegną do pani w okienku i się uśmiecham, że niby tak na pewniaka, bo mam wszystkie dokumenty i ksera i zdjęcia z dzieciństwa. 

I mówię, że chcę zarejestrować auto, co raczej tej pani nie dziwi, bo ma nad okienkiem napisane „rejestracja samochodów” i daje jej te wszystkie dokumenty, a ona mówi, że gdzie ja mieszkam, bo jej się adresy nie zgadzają. No to ja mówię, że tu-i-tu, a ona, że to tak być nie może. No to ja się zgadzam totalnie, bo wolałabym mieszkać na Gran Canarii, no ale takie jest życie. 

No to ona na to, że gdzie ja jestem zameldowana. I ja już wiem. Już wiem, że po mnie, bo dla urzędu miasta jestem kompletnie bezdomna. Znaczy nie mam meldunku, czyli jestem człowiekiem-nikim, człowiekiem-żulem bez domu, bez rodziny, która by mnie przygarnęła i bez przyszłości. A więc auta mieć nie mogę. Znaczy mogę, ale nie mogę go zarejestrować. 

I muszę naprawdę jakoś źle wyglądać, bo pani mi tłumaczy, że jak popełnię wykroczenie i zaparkuję na przykład na pasach albo przekroczę prędkość to oni mnie nie znajdą, bo nie mam meldunku. I ja tej pani mówię, że z meldunkiem też mnie nie znajdą, ale jeśli chcą mi taki próbny mandat wysłać to proszę bardzo, bo tak jak napisałam, szczerze i wprost: mieszkam tu-i-tu, a w ogóle to nie chcę parkować na pasach. I jeszcze jej mówię, że jak poszłam do urzędu skarbowego i powiedziałam, gdzie teraz mieszkam, to nikt mnie nie pytał, czemu nie na Gran Canarii, tylko że spoko, że fajnie, że mam dach nad głową i płacę podatki. 

No to idziemy do kierowniczki. Łooo jezuuu to już mogliby mi lepiej dać łopatę i ja sobie sama grób wykopię. No ale dobra. Kierowniczka to nie taki Kieras kochany tylko centralnie Alexis z Dynastii skrzyżowana z Cruellą De Mon. Jak się wita to zamarzają szyby od środka i nawet ta pani, co mnie obsługiwała to mnie tak wypycha do przodu a sama to jakoś blisko drzwi stoi. I że o co chodzi mnie pyta ta kierowniczka sali tortur. No to ja tłumaczę. 

A ona się pyta, gdzie ja mieszkam i już wiem, że muszę to przejść od początku. I mówię grzecznie, że ja bym bardzo chciała mieć willę, ale tak się składa, że nie mam i w związku z tym meldunku również nie mam. I jeszcze mi się wymskło, że nie trzeba mieć meldunku. I zanim dokończyłam zdanie to już wiedziałam, że właśnie podpisałam akt wykonawczy kary śmierci, bo pani kierowniczka pouczyła mnie jak bardzo się mylę, jak długo się jeszcze będę mylić i jakim jestem człowiekiem-żulem, bo przecież mogę się zameldować tymczasowo i być porządnym obywatelem, a nie takim wrogiem państwa demokratycznego o nazwie Polska, które to państwo powinnam kochać i szanować, bo ono mi dało szansę, którą ja totalnie zmarnowałam. A w ogóle, skoro ja twierdzę, że mieszkam tu-i-tu, to jak ja człowiek- żul, który będzie parkować na pasach, mam zamiar jej udowodnić, że tam mieszkam?

Więc myślę sobie, że przecież mam zdjęcia z wanny i jak zdzieram tynk ze ściany i jeszcze zeznania sąsiadów i Gapa też potwierdzi, ale jakoś czuję, że to pani kierowniczki nie przekona, bo brak pieczęci urzędowej na tych zdjęciach, a zeznania nie były spisane w obecności komisarza policji, a Gapa z Benkiem żrą ze śmietnika i są niewiarygodni. I zanim cokolwiek powiedziałam, to pani mi podaje trzysta trzynaście przykładów tego, jak petenci przysięgali na honor, ojczyznę i pod karą grzywny, że mieszkają, a potem tam nie mieszkali. Więc moje zdjęcia z wanny na nic się nie zdadzą, w końcu takie zdjęcie to sobie każdy człowiek-żul na ajMaku w fotoszopie może zrobić i to kompletnie o niczym nie świadczy. 


I ja nawet ją rozumiem, że taka pokrzywdzona, oszukana przez petentów pewnie musiała ich szukać gdzieś po świecie z tymi mandatami za parkowanie i to było zimą i wtedy jej właśnie serce zamarzło. No taka to smutna historia. I mi się też robi smutno, bo pod ostatnim adresem zameldowania nigdy, ale to przenigdy nie mieszkałam i to było bardzo wiarygodne. A jak w końcu gdzieś mieszkam na serio to nikt mi nie wierzy. Więc tylko mówię, że dziękuję, że już nie chcę niczego rejestrować, że jak przystało na człowieka-żula będę sobie parkować na pasach niezarejestrowanym autem. O!

Psy, kobiety, grafika i psychoanaliza, czyli mieszanka wybuchowa.

0 komentarze: