Jak zrobić sobie zapasowego psa?

17 lutego , 0 Comments


Dzisiaj krótki instruktaż, jak zapewnić sobie zapasowego psa. Sprawa jest dość prosta, acz należy wykonać kilka bardzo ważnych kroków. Należy ich ściśle przestrzegać, w przeciwnym razie zapasowy pies może nie wyjść. 

Po pierwsze trzeba zaopatrzyć się w Kierasa. No tak to już jest, że świat zaczyna się i kończy na Kierasie. Najlepiej, jeśli to będzie CuKieras, ale z braku takiego egzemplarza, wystarczy dowolna osoba sprawująca pieczę nad sklepem, która generuje w nas potrzebę zataszczenia do domu przy pomoc samochodu. No i ja tak właśnie kończąc pracę i zanurzając się w słodkich jak miodek marzeniach o wolnym popołudniu pomyślałam sobie, że mogłabym od razu zajechać po Kierasa do pracy, dzięki czemu będziemy mogły leniuchować razem, a wiadomo, że jak lenistwo się dzieli to się je mnoży, zupełnie jak miłość. 

Dzwonię i Kieras daje się przekonać, żeby nie walić dziś dziesięciogodzinnej zmiany tylko opuścić zakład pracy jak człowiek. Co prawda będę musiała trochę poczekać, no ale jadę. Jadę wolno i podziwiam otoczenie, no i naturalnie skoro się nie spieszę to na światłach zielona fala, zero korków i nawet zakręty jakoś się poprostowały. Dojeżdżam do sklepu grubo przed czasem, ale przecież to istna jaskinia rozpusty, więc może z tej rozpaczy czekania, chociaż się nawtranżalam jakiś przysmaków. 

Kieras na mój widok z radości łapie się za głowę i przekonuje mnie, że już kończy tylko jeszcze zrobi sto trzydzieści dwie rzeczy i jest wolny. Spieszy się jak ślimak spieprzający przed deszczem, chodzi, rozgląda się, przekłada papiery. Wygląda to jak film puszczony w zwolnionym tempie, co jest szokujące zważywszy, że poza sklepem Kieras funkcjonuje jak wiewiórka, która przedawkowała kofeinę. Raz nawet odważyłam się zapytać, czy jest szansa, żeby się pospieszyła. Ale spojrzała na mnie tak, jakbym jej wypiła ostatnie piwo i wyjaśniła mi swój stan jednym celnym słowem. Powiedziała: „Myślę.”

No w każdym razie jestem sobie w tym sklepie, Kieras myśli a ja się trochę nudzę, więc oglądam sobie mięso. No normalna sprawa. I wtedy go dostrzegam. Jest boski, same mięśnie, świeży jakby w letni sobotni poranek wyszedł wprost spod prysznica. Prawie padam na kolana wycierając ślinę z kącika ust. Podchodzę do lady i drżącym głosem mówię: „może mi Pani pokazać ten boczek?”. I ona sięga po niego, rozkłada i okazuje się, że miałam rację - jest doskonały. To ja poproszę - szepczę. A pani ekspedientka patrzy, jak na czubka i pyta, czy cały? 

Oesu, jaki ja mam wtedy konflikt wewnętrzny, bo najchętniej to cały, ale co ja zrobię z pięcioma kilogramami mięsa? Tym bardziej, że jak ja dużo jem to Kieras tyje i potem się złości, że ja znowu jej to robię. Więc dobrze, niech będzie, że się poświęcę. I trochę smutno mówię, że poproszę pół.
Sprawa z boczkiem przyspieszyła wyjście ze sklepu, bo Kieras prawie zemdlała, jak zobaczyła, że taszczę pół reklamówy świni i stwierdziła, że jak najszybciej musimy się ewakuować do domu.

No i pewnie się zastanawiacie, co z tym zapasowym psem? No to jak już mamy boczek, to dalej idzie gładko. To znaczy trzeba go najpierw natrzeć czochem i przyprawami, rano upiec i zostawić na blacie w kuchni. Potem cieszyć się, że w domu jest cicho i psy nie przeszkadzają. Spojrzeć w stronę kuchni i dostrzec, że w istocie są zajęte braniem kąpieli w sosie, który wesoło ścieka z mięsa na deskę, z deski na blat i dalej w dół na psy. Następnie trzeba wykąpać psy, trzy razy, bo boczek pachnie bardzo intensywnie i sosik skleja psie futro lepiej niż żel ekstramocny. Poczekać aż wyschną i wyczesać. Pozamiatać futro z całego mieszkania i taraaaam: zapasowy pies gotowy. Ewentualnie można z tego zrobić sweter. 

Psy, kobiety, grafika i psychoanaliza, czyli mieszanka wybuchowa.

0 komentarze: